Wylądowałam na Palawan z plecakiem pełnym letnich ciuchów i głową wypełnioną zdjęciami z Instagrama. „Na pewno przesadzają z tymi kolorami wody” – myślałam. Nic bardziej mylnego! Przekonałam się, że to miejsce to prawdziwy raj na ziemi, który przebija wszelkie wyobrażenia. Po dwóch tygodniach włóczenia się po wyspie wiem, co koniecznie musisz zobaczyć i czego lepiej unikać. Oto moja osobista relacja z przygody na najbardziej malowniczej wyspie Filipin.
El Nido – brama do rajskich wysp
El Nido to miejscowość, od której większość turystów rozpoczyna swoją przygodę z Palawan – i wcale się nie dziwię! To stąd wypływają wszystkie łodzie na słynne island hopping tours, czyli wycieczki na okoliczne wysepki. Sama baza wypadowa nie powala – ciasne uliczki, masa turystów, trochę przytłaczający gwar. Ale to tylko przedsmak tego, co czeka dalej!
Po przyjeździe natychmiast zarezerwowałam wycieczkę typu Tour A – absolutny klasyk. Już o 8 rano wsiadłam na bangkę (lokalna łódź) i ruszyłam na podbój Bacuit Bay. Pierwszym przystankiem była Secret Lagoon – mała laguna otoczona klifami, do której wchodzi się przez wąski otwór w skale. Woda miała kolor takiego intensywnego turkusu, że aż przetarłam oczy ze zdumienia. Kiedy wskoczyłam do wody, natychmiast poczułam, że te wszystkie godziny w samolocie i długa droga z Polski były warte każdej minuty!
Następnie odwiedziliśmy Small Lagoon, Big Lagoon i Seven Commando Beach. Muszę przyznać, że Big Lagoon zrobił na mnie największe wrażenie – przepływanie kajakiem między wysokimi wapiennymi klifami to doświadczenie, które zostanie ze mną na zawsze. Woda była tak przejrzysta, że widziałam dno nawet w głębszych miejscach. Czułam się jak w innym wymiarze – jakby ktoś wrzucił mnie do bajki!
Jeśli masz czas i kasę, koniecznie wykup jeszcze Tour C (wyspa Matinloc i okolice) lub Tour B (jaskinie i ciekawe formacje skalne). Ja zrobiłam wszystkie trzy i nie żałuję ani jednej wydanej peso. Tylko pamiętaj – weź ze sobą wodoodporny case na telefon, bo szkoda by było nie uwiecznić tych widoków!
Port Barton – spokojniejsza alternatywa
Po trzech dniach w zatłoczonym El Nido miałam już dość turystów i ciągłego zgiełku. Postanowiłam sprawdzić Port Barton – mniejszą miejscowość położoną na zachód od El Nido. I była to strzał w dziesiątkę!
Do Port Barton dojechałam vanciem (takim lokalnym mikrobusem) po drodze, która… cóż, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia. Trzy godziny trzęsienia po dziurawej nawierzchni, ale powiem Ci – było warto. Port Barton to nadal to „prawdziwe” Palawan, którego szukałam: brak tłumów, plaża z palmami kokosowymi i tylko kilka barów przy plaży. Zero klubów, zero wielkich resortów, zero nachalnych sprzedawców.
Pierwszego wieczoru usiadłam w barze na plaży, z zimnym San Miguel (lokalne piwo) w ręku, i patrzyłam na najpiękniejszy zachód słońca, jaki w życiu widziałam. Niebo dosłownie płonęło wszystkimi odcieniami pomarańczu i różu. Poznałam tam parę z Krakowa i razem wynajęliśmy łódkę na następny dzień.
Wycieczki łodzią z Port Barton są o wiele tańsze niż z El Nido, a miejsca równie piękne. Odwiedziliśmy Exotic Beach, German Island i Starfish Alley, gdzie – jak nazwa wskazuje – można podziwiać gigantyczne rozgwiazdy leżące na dnie. Pamiętajcie tylko, żeby ich nie dotykać i nie wyciągać z wody!
W Port Barton nocowałam w prostym bambusowym bungalowie za 12 euro za noc. Klimatyzacji brak, za to moskitiery nad łóżkiem jak najbardziej tak. Wieczorem słuchałam odgłosów dżungli, a rano budziły mnie koguty. Autentyczność level master!
Podziemna rzeka w Puerto Princesa
Jeśli już dotarłeś na Palawan, grzechem byłoby nie zobaczyć słynnej podziemnej rzeki w Puerto Princesa – jednego z nowych cudów natury. To największa żeglowna podziemna rzeka na świecie, a wycieczka łodzią przez ciemne jaskinie to coś, czego nie doświadczysz nigdzie indziej.
Zorganizowanie wycieczki jest banalnie proste – w każdym hotelu czy hostelu można wykupić pakiet, który obejmuje transport, łódkę i przewodnika. Ja zapłaciłam około 50 euro, włącznie z obiadem. Puerto Princesa jest oddalone od El Nido o około 6 godzin jazdy busem, ale możesz też przylecieć bezpośrednio na lotnisko w Puerto Princesa.
Sama jaskinia robi ogromne wrażenie – przepływasz łódką przez ogromne komory, a przewodnik opowiada o stalaktytach i stalagmitach, które przyjmują najróżniejsze kształty. Niektóre przypominają warzywa, inne postacie z religijnych obrazów. I tak, to prawda – w jaskini mieszkają nietoperze i wielkie pająki, więc czasem coś może na ciebie skapnąć z góry. Ale spokojnie, to część przygody!
Jeśli masz lęk wysokości, unikaj Canopy Walk – zawieszonego mostu w dżungli. Ja weszłam i żałowałam – nogi mi się trzęsły przez pół godziny!
Coron – raj dla nurków i miłośników historii
Choć technicznie Coron leży na innej wyspie (Busuanga), często jest włączany do wycieczek po Palawan. Do Coron dostałam się promem z El Nido – podróż trwała około 4 godzin i kosztowała niecałe 30 euro. Morze było wzburzone, więc połowa pasażerów (włącznie ze mną) spędziła podróż z głową w torebkach. Nie było kolorowo, ale… znów warto było!
Coron słynie przede wszystkim z wraków japońskich statków z II wojny światowej, które teraz są dostępne dla nurków. Ja mam tylko podstawowy kurs nurkowania, ale mogłam zobaczyć dwa płytsze wraki – Olympia Maru i Morazan Maru. To niesamowite uczucie – pływać wśród ryb, koralowców i kawałków historii.
Jeśli nie nurkujesz, nie martw się! Kayangan Lake, nazywane najczystszym jeziorem w Azji, jest dostępne dla wszystkich. Trzeba wspiąć się kawałek pod górę (około 300 schodów), ale widok z góry na błękitną zatokę jest obłędny. A samo jezioro? Woda tak czysta, że widzisz każdy kamyczek na dnie. Mieszanka słodkiej i słonej wody sprawia, że pływanie jest łatwiejsze niż zwykle – czujesz się niemal jak w Morzu Martwym!
Barracuda Lake to kolejny hit – jezioro otoczone wapiennymi klifami, w którym temperatura wody gwałtownie się zmienia. Pływasz i nagle wpadasz w strefę, gdzie jest o 10 stopni cieplej! To przez aktywność geotermalną. Niesamowite doświadczenie!
Praktyczne porady przed wyjazdem
Zanim spakujesz walizki i ruszysz na Palawan, kilka rzeczy, które warto wiedzieć:
1. Najlepszy czas na podróż to okres od listopada do maja – suchy sezon. Ja byłam w lutym i pogoda była idealna. Unikaj jak ognia okresów tajfunowych!
2. Pieniądze – zabierz gotówkę! Bankomaty są tylko w większych miejscowościach, a nawet tam często nie działają. W El Nido jest kilka, ale potrafią się szybko opróżniać. W Port Barton nie ma żadnego.
3. Internet – kup lokalną kartę SIM (Globe lub Smart), ale nie licz na szybkie łącze. W Port Barton wieczorami internet praktycznie nie działał. Ale czy naprawdę potrzebujesz scrollować media społecznościowe, gdy masz taki raj przed oczami?
4. Jedzenie – koniecznie spróbuj lokalnych owoców morza! Świeże, tanie i pyszne. W El Nido polecam restaurację Altrove (włoska, ale rewelacyjna) i Art Cafe z widokiem na zatokę. W Port Barton zajrzyj do Gacayana – mają zabójcze curry z krewetkami.
5. Transport – między głównymi miastami kursują busy i vany. Bilety kupisz w hotelach lub na dworcach. Na krótsze dystanse wynajmij trycykl (lokalną motorikszę) lub skuter. Ja wynajęłam skuter w El Nido za 500 peso dziennie i zwiedziłam okoliczne plaże – Nacpan Beach to absolutny must-see!
Palawan to miejsce, do którego wraca się w myślach miesiącami. Już planuję kolejny wyjazd, bo zostało jeszcze tyle zakątków do odkrycia! Jeśli szukasz miejsca, gdzie naprawdę oderwiesz się od codzienności, to lepiej trafić nie możesz. Tylko nie zapomnij kremów z filtrem i środka na komary – te dranie potrafią zepsuć nawet rajskie wakacje!
