Kiedy ostatnio odwiedziłem Zamek w Ogrodzieńcu, złapałem się na tym, że to już moja piąta wizyta w tym miejscu – i nadal nie miałem dość! Jest coś magicznego w tych wiekowych murach, które mimo upływu czasu wciąż potrafią opowiadać nowe historie. Warownia, malowniczo położona na najwyższym wzniesieniu Jury Krakowsko-Częstochowskiej, to nie tylko gratka dla miłośników historii, ale też miejsce, które zachwyca o każdej porze roku – niezależnie czy przychodzisz tu jako fotograf-amator, pasjonat legend, czy po prostu szukasz pomysłu na rodzinną wycieczkę.
Kamienne dzieje – historia, która wciąga
Historia zamku to istny rollercoaster wzlotów i upadków. Pierwsze wzmianki o warowni sięgają XIV wieku, kiedy to król Kazimierz Wielki wzniósł tu drewniano-murowany obiekt w ramach systemu „Orlich Gniazd”. Nie będę ściemniać – zamek nie miał łatwego życia. Był świadkiem tak wielu wydarzeń, że można by nimi obdzielić kilka innych zabytków!
Swój prawdziwy rozkwit przeżywał w XVI wieku, gdy trafił w ręce rodziny Bonerów. Seweryn Boner, kasztelan krakowski i wielki fan renesansu, przebudował średniowieczną twierdzę na prawdziwą perełkę – rezydencję, której nie powstydziłby się niejeden możnowładca tamtych czasów. Powstał wtedy trzykondygnacyjny gmach z dziedzińcem, który – gdyby istniał Instagram w XVI wieku – z pewnością byłby hitem platformy.
A potem? No cóż, przyszedł „potop szwedzki” i wszystko poszło z dymem. Dosłownie. Szwedzi w 1655 roku tak dali popalić zamkowi, że nigdy już nie wrócił do dawnej świetności. Jakby tego było mało, w 1702 roku znowu pojawili się tutaj nieproszeni goście ze Szwecji. Mawiają, że piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce – najwyraźniej szwedzkie wojska nie słyszały tego powiedzenia.
Od XVIII wieku zamek popadał w coraz większą ruinę. Ostatni właściciele – rodzina Wołczyńskich – wyprowadziła się stąd w 1810 roku, uznając, że mieszkanie w wiekowej ruderze przestało być fajnym pomysłem. I tak zamek został sam, skazany na łaskę i niełaskę czasu oraz żywiołów.
Architektura, która zapiera dech
To, co dziś widzimy na Górze Zamkowej, to malownicza ruina, ale wciąż potrafiąca zrobić piorunujące wrażenie! Zamek sprawia, że czujesz się, jakbyś trafił na plan filmowy „Wiedźmina” albo „Gry o Tron” (swoją drogą, kręcono tu „Janosika” i kilka innych produkcji).
Warownia została wzniesiona na grupie wapiennych skał, co nadaje jej totalnie bajkowy charakter. Niektóre elementy budowli zostały po prostu „doklejone” do naturalnych formacji skalnych – średniowieczni budowniczy nie byli głupi i wykorzystywali to, co podsunęła im natura. Dzięki temu przechadzając się po zamku, nigdy nie wiesz, czy stąpasz po kamiennej podłodze wykutej przez człowieka, czy po naturalnym podłożu wygładzonym przez tysiące stóp.
Najbardziej charakterystyczna część zamku to Baszta Kredencerska (nazwana tak, bo podobno trzymano tam zastawę stołową – kredencę), z której roztacza się obłędny widok na okolicę. Kiedy wdrapiesz się na szczyt, Jura leży jak na dłoni – przy dobrej pogodzie widać nawet Tatry! Tylko radzę uważać na schodach – są strome jak cholera i o potknięcie nietrudno, zwłaszcza gdy próbujesz jednocześnie robić zdjęcia (testowane na własnej skórze!).
Atrakcje, które każą wracać
Myślisz, że obejrzenie ruin to wszystko, co czeka na ciebie w Ogrodzieńcu? Nic bardziej mylnego! To miejsce ma więcej asów w rękawie niż niejeden iluzjonista!
Nocne zwiedzanie i historyczne rekonstrukcje
W sezonie letnim organizowane są nocne zwiedzania zamku. Powiem szczerze – dopiero wtedy czujesz prawdziwego ducha tego miejsca! Przewodnik oprowadza grupę wyłącznie przy świetle pochodni, a w zakamarkach co chwilę wyskakują przebrani aktorzy odgrywający sceny z historii warowni. Kiedy pierwszy raz nadziałem się na rycerza wyskakującego zza muru, o mało nie przysiągłem na życie bez grzechu. Ale było warto!
Rekonstrukcje historyczne to osobny rozdział. Turnieje rycerskie organizowane u podnóża zamku przyciągają tłumy. Pełen pakiet – walki, dawne rzemiosło, kuchnia średniowieczna. Raz nawet skusiłem się na strzelanie z łuku – powiem tylko, że Robin Hood może spać spokojnie, konkurencji ze mnie nie ma.
Duchy i legendy, które mrożą krew w żyłach
Zamek w Ogrodzieńcu to prawdziwy raj dla miłośników opowieści z dreszczykiem. Najbardziej znana dotyczy Czarnego Psa z Ogrodzieńca – ducha kasztelana Stanisława Warszyckiego, który podobno był takim sknerą, że zakopał swoje skarby w lochach, a sam zamienił się po śmierci w ogromnego psa z ognistymi ślepiami, który pilnuje majątku.
Jeśli myślisz, że to tylko bajki dla turystów, to wiedz, że nawet najbardziej sceptyczni przewodnicy opowiadają o dziwnych odgłosach, niewyjaśnionych cieniach i nagłych spadkach temperatury w niektórych częściach zamku. Sam podczas jednej z wizyt usłyszałem dziwne skrzypienie na pustym (podobno) dziedzińcu. Może to wiatr, może stare mury, a może… lepiej nie kończyć tego zdania!
Park Miniatur i coś dla najmłodszych
Dla dzieciaków, które niekoniecznie jarają się XVIwieczną architekturą, przygotowano cały pakiet atrakcji obok zamku. Park Miniatur Zamków Jurajskich pozwala zobaczyć w pigułce wszystkie warownie Szlaku Orlich Gniazd. Dzieciaki mogą poczuć się jak Guliwer w krainie Liliputów, a dorośli oszczędzą sobie jazdy po całej Jurze (choć szczerze polecam odwiedzić wszystkie zamki na własne oczy!).
Jest też Gród na Górze Birów – rekonstrukcja średniowiecznej osady, gdzie można zobaczyć, jak żyli nasi przodkowie. Tam to dopiero jest jazda – można dotknąć wszystkiego, przymierzyć stroje z epoki, a nawet wybić własną monetę. Dzieciaki szaleją tam jak w wesołym miasteczku, tylko że przy okazji się czegoś uczą. Sprytne!
Kiedy warto odwiedzić zamek? Praktyczne wskazówki
Zamek w Ogrodzieńcu jest jak dobra książka – warto do niego wracać o różnych porach roku, bo za każdym razem odkryjesz coś nowego. Ja osobiście mam słabość do wizyt jesiennych – kiedy okoliczne lasy mienią się złotem i czerwienią, a na zamku nie ma już takich tłumów jak w sezonie.
Najlepsze zdjęcia zrobisz o świcie lub podczas „złotej godziny” przed zachodem słońca – wtedy światło maluje ruiny w sposób, który sprawia, że nawet amatorskie fotki wyglądają jak z National Geographic.
Jeśli chcesz uniknąć tłumów, odpuść sobie długie weekendy i święta – zamek przeżywa wtedy istne oblężenie. Lepiej wpaść w zwykły dzień powszedni, najlepiej rano. A jeśli trafisz na przewodnika z pasją (jest tam kilku takich), to wizyta zamieni się w niezapomnianą przygodę.
Nie zapomnij o wygodnych butach – teren jest nierówny, pełen schodów i przejść, które wymagają pewnego kroku. I weź ze sobą coś przeciwdeszczowego – pogoda na Jurze potrafi zmieniać się jak w kalejdoskopie.
Zamek w Ogrodzieńcu to miejsce, które naprawdę trudno zaszufladkować. Dla jednych to lekcja historii w plenerze, dla innych raj dla fotografów, dla kolejnych – świetna opcja na rodzinny wypad. Dla mnie osobiście? To miejsce, do którego wciąż wracam i za każdym razem odkrywam coś nowego. Bo niektóre miejsca, jak dobrzy przyjaciele, po prostu się nie nudzą – i zamek w Ogrodzieńcu zdecydowanie do nich należy.